Wspomnienie nawałnicy w Biebrzańskim Parku Narodowym

Czasami zachwycanie się naturą różnie może się skończyć. Tak było podczas naszej pierwszej wycieczki do Biebrzańskiego Parku Narodowego w 2010 roku… Tym razem nie zrobiliśmy ładnych zdjęć. Chcieliśmy zobaczyć łosie… Przeczytałam, że podobno występują w okolicy Czerwonego Bagna. Nie doszliśmy do końca szlaku,  gdyż zaczęło się robić ciemno od chmur. Wsiedliśmy do samochodu i jechaliśmy w stronę powrotną do Goniądza. Nagle znad drzew oczom naszym ukazał się czarny złowieszczy walec. Jedyna droga wiodła szosą przez las. Męża zdziwiło auto, które zatrzymało się na poboczu tuż przed lasem. Szybko zrozumieliśmy dlaczego. Zaczęło padać. Mało powiedziane – lało nam na szybę samochodu tak, że widoczność była prawie zerowa. Wyglądało to tak, jakby ktoś nam obficie z wiadra wylewał wodę na szybę! Pytam się Męża

– Czy cokolwiek widzisz?

– Nie.

– To po co jedziesz? Nie możemy się  zatrzymać?

– Im szybciej przejedziemy tym lepiej,

Po chwili w strugach deszczu wypatrzyliśmy, że przed nami ledwo widać jakieś światła, które okazały się być światłami awaryjnymi samochodu stojącego na drodze w środku lasu. Jak podjechaliśmy bliżej okazało się, że na drodze leżało powalone drzewo i zarówno ten samochód jak i my zostaliśmy zmuszeni przerwać nasz powrót do domu. Zawróciliśmy i za chwilę napotkaliśmy kolejną przeszkodę, a mianowicie dwa drzewa upadły krzyżowo i tarasowały drogę całkowicie. Zostaliśmy uwięzieni między leżącymi drzewami. Znów zawróciliśmy i zatrzymaliśmy się za samochodem, który stał na światłach awaryjnych. Drzewa mocno chwiały się  na wietrze i masowo upadały na ulicę jak zapałki. Mąż zastanawiał się czy więcej drzew pada z prawej, czy z lewej strony i ustawił samochód na środku drogi, gdzie siła miażdżąca drzewa jest mniejsza. W pewnym momencie pomiędzy poprzedzający samochód a nas, w odległości kilkudziesięciu centymetrów od naszego zderzaka zwaliła się na ziemię brzoza. Jakie szczęście, że nikogo nie trafiła!!! Burza się jeszcze nie skończyła, a na miejscu byli już strażacy tnący powalone drzewa. Mąż, podobnie jak inni kierowcy, poszedł pomóc w usuwaniu drzew. W tym momencie na auto jednego z pomocników spadło drzewo i wgniotło dach. Całe szczęście, że nikogo nie było w środku!!! Po chwili przyjechał samochód do przewozu drzew z ogromną “łapą” odrzucającą drzewa na prawo i lewo. Po kilkudziesięciu minutach droga była znów przejezdna. Ruszyliśmy dalej, ale na bocznej dróżce leżało powalone małe drzewko. Dwóch chłopaków bez koszulek rzuciło się przesuwać konar a mąż dołączył chwilę później. Wychodząc powiedział, że nie rozumie dlaczego chłopaki biegają bez koszulek. Po usunięciu drzewa i powrocie z przezroczystym od deszczu ubraniem już wiedział czemu.

Trasę o długości dwudziestu kilku kilometrów pokonaliśmy w 2-3 godziny. Myślałam, że nie ujdziemy z życiem…

2010.08.13

Written By
More from Ola

ZOO we Wrocławiu

koza bezoarowa (Copra hircus cretica) – zamieszkuje tereny Morza Śródziemnomorskiego smugowiec chiński...
Read More

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *